podwójne życie mąż i kochanek
Brak seksu i orgazmu wpływa na naszą psychikę i ciało – zdjęcie ilustracyjne – Miałam klientkę, której mąż oznajmił, że ma guza mózgu i potrzebuje 200 tys. zł na zagraniczną operację. Pojechał sam, bo stwierdził, że i tak po chemii nikt nie będzie mógł go odwiedzać. Kobieta została w Polsce
Zdaniem wielu jest to rozwiązanie bardzo krzywdzące – jeśli mąż (lub żona), ciężko pracował, zarobione pieniądze odkładał w ZUS, po jego śmierci najbliżsi powinni mieć prawo do skorzystania z tych środków. W odpowiedzi na tak liczne głosy, posłowie Koalicji Obywatelskiej przedstawili projekt reformy obecnego systemu.
Wiarę w miłość przywróciła mu koleżanka z teatru — młodsza o 16 lat aktorka Zuzanna Leśniak. Była mężatką i prowadziła podwójne życie. Gdy para została przyłapana, zdradzany mąż wpadł w obsesję; 10 października 1991 r. Andrzej i Zuzanna wychodzili z teatru. To właśnie wtedy mąż aktorki wydał na nich wyrok.
Wolę, by mój mąż ode mnie odszedł, bo nie chcę zmarnować mu życia”. „Mój mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł na miesiąc. Nie mam nawet za co kupić kurtki na zimę”. „Tamtej nocy nie przespaliśmy ani minuty. Kochaliśmy się, jakby świat miał się skończyć. A co ciekawe, rano wcale nie czułam się z tym źle.
Angélica Estrada (Anahí) poślubia architekta Santiaga (Carlos Ponce), choć jego matka nie akceptuje ich związku. Wkrótce mężczyzna ma wypadek i zostaje uznany za zmarłego. Po dwóch latach żałoby dziewczyny bierze ślub z Ricardem (Sergio Goyri), byłym partnerem swojej teściowej. Okazuje się jednak, że pierwszy mąż Anngéliki
nomor yang anda tuju sedang tidak aktif artinya. Niełatwo jest być „tą drugą”. Tą mniej kochaną (jeśli w ogóle), czasem lekceważoną, czasem wręcz zapomnianą kobietą. Taką, o której cicho szepcze się w towarzystwie, rzucając w jej stronę współczujące spojrzenia. Taką, której nigdy w zasadzie nic nie obiecywano, więc nie powinna oczekiwać szczęśliwego zakończenia związku, a jednak… Współczujemy im, bo to nie zawsze był ich wybór. Na przełomie XIX i XX wieku żyły „w piekle”, jak to precyzyjnie sformułował Tadeusz Boy-Żeleński w swoich publicystycznych pracach, społecznych i religijnych norm, które związki pozamałżeńskie kobiet często sprowadzały wręcz do prostytucji, podczas gdy romanse mężczyzn były traktowane bardzo pobłażliwie. Efektem tych kobiecych romansów był nie tylko ostracyzm społeczny, ale też samobójstwa, a w najlepszym razie zmarnowane życie, nie każda bowiem z prezentowanych poniżej kobiet miała w sobie na tyle silnej woli, poczucia własnej wartości i – niestety! – pieniędzy, aby żyć godnie i niezależnie. Były ofiarami swojej epoki, ale także ofiarami miłości, z której nie potrafiły zrezygnować. Rusałka z butelką wina Smutne i tragiczne losy były Marty Foerder, której nazwisko z pewnością nie figuruje w indeksach podręczników szkolnych. Ta urodzona w 1872 roku rodzinie zamożnego żydowskiego kupca kobieta miała nieszczęście spotkać około 1880 roku w rodzinnym domu w Wągrowcu błyskotliwego gimnazjalistę, Stanisława Przybyszewskiego, którego tam skierowano w ramach kary za złe zachowanie. „Stachu” podówczas jeszcze nawet nie myślał o tym, że kiedyś stanie się poczytnym poetą, prekursorem modernizmu i stworzy słynną na całą Europę grupę literacko-towarzyską – pobierał stypendium, a dodatkowo uczył Martę i jej siostrę gry na fortepianie. Początkowo nawiązał romans ze straszą Różą, a Marta była jedynie obserwatorką i przyzwoitką; związek jednak szybko się skończył, gdy „nakryto” młodych na schadzkach. Marta jednak nie zapomniała o przystojnym artyście i gdy los zetknął ich w 1891 roku w Berlinie, gdzie Stanisław wyjechał na studia, pierwsza wprosiła się do mieszkania Przybyszewskiego, wtedy już bywalca salonów, z butelką wina w ręku. Rusałka o pięknych, rudych włosach. Prawda była taka, że Stanisław Przybyszewski jej nie kochał. Litował się nad nią; poza tym jako człowiek próżny był zadowolony, że dziewczyna go adoruje i bezgranicznie wielbi. Przestraszył się dopiero wtedy, gdy okazało się, iż Marta jest w ciąży. Były to czasy dla niego jeszcze niełaskawe, nie osiągnął jeszcze sukcesu i nie miał pieniędzy, więc oboje klepali biedę; tym niemniej narodziny syna trzymane były w ścisłej tajemnicy przed rodziną Przybyszewskiego, która planowała zaaranżować jego małżeństwo, i to na pewno nie z Foerderówną. Zwyczajem berlińskiej bohemy, znikał na całe dnie i noce, i wracał zazwyczaj pijany, a Marta musiała zajmować się dzieckiem i zdobywać pieniądze na jedzenie. Nie było to życie, o jakim marzyła, zwłaszcza że o ślubie Stachu nie chciał słyszeć. Sytuacja materialna polepszyła się nieco, gdy Stanisław dostał pracę jako redaktor „Głosu Robotniczego”. Zamieszkali wtedy razem z jego bratem i żoną w jednym dużym mieszkaniu. Coraz bardziej popularny i rozchwytywany towarzysko Przybyszewski rzadko bywał w domu, nawet gdy urodziło się jego drugie dziecko, córka. I stało się, iż w marcu 1893 roku poznał femme fatale tamtej epoki, Norweżkę Dagny Juel; w sierpniu tego roku ożenił się z nią, nie bacząc na zobowiązania wobec matki swoich dzieci. Trudno powiedzieć, co spowodowało, iż po takim upokorzeniu Marta nie odeszła od Przybyszewskiego – jednym z najbardziej prawdopodobnych hipotez jest to, że nie potrafiła żyć bez niego, kochała go do szaleństwa. Przez kolejne dwa lata pozwalała, żeby Przybyszewski, będąc przecież żonatym człowiekiem, mieszkał na przemian z nią i z Dagny. W 1895 roku obie były w ciąży. Ostatnią rozmowę z Martą Stanisław przeprowadził podobno na początku czerwca 1896 roku – jego konkubina była wtedy w szóstym miesiącu ciąży z ich czwartym dzieckiem. Nie wiadomo dokładnie, o czym rozmawiali. Kilka dni później szwagier i jego żona znaleźli Martę martwą w wannie. Zrozpaczona kobieta otruła się. Stanisław Przybyszewski został początkowo oskarżony o udział w zabójstwie partnerki, ale ponieważ nie było go w czasie tego zdarzenia w Berlinie, nie podstawiono mu zarzutów. Mimo to został uznany za moralnego sprawcę tego czynu i bardzo wielu Polaków, w tym własny brat, odwróciło się od niego. Faktem jest, że po śmierci Marty Przybyszewski nie poczuwał się do obowiązku opieki nad swoimi dziećmi z tego związku – chłopca przygarnęła pani Foerder, a dziewczynki zostały oddane do przytułku. Być może, gdyby Marta wiedziała, co się stanie z jej dziećmi, nie zrobiłaby tego ostatecznego kroku. Może myślała, że jeśli odbierze życie sobie i nienarodzonemu dziecku, Przybyszewski przejrzy na oczy i rzuci Dagny? Niestety, Stachu nie był człowiekiem honoru ani przykładnym ojcem, choć w pamięci rodaków zapisał się jako genialny artysta i charyzmatyczny lider bohemy. Wierna marzycielka Jak ciężko żyć ze słynnym artystą – prozaikiem, poetą, tłumaczem, lekarzem i publicystą – przekonała się Zofia Pareńska, żona Tadeusza Boya-Żeleńskiego, alter ego Zosi z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Małżeństwo zostało zaaranżowane, jak to często wtedy bywało, przez matkę Zofii. Młodzi pobrali się w 1904 roku i choć początkowo związek był namiętny, szybko okazało się, że para nie jest zbyt dobrze dobrana. Dziewczyna była marzycielką i romantyczką, młody doktor raczej twardo stąpał po ziemi i miał dość rozrywkową naturę, a już szczególnie czuły był na wdzięki pięknych pań. Żeleńscy mieszkali wtedy w Krakowie, który aż huczał od plotek o romansach młodego lekarza, między innymi ze skandalistką Ireną Krzywicką. Witkacy-Portret_Ireny_Krzywickiej Zofia, upokarzana wiadomościami o kolejnych miłostkach męża, przez jakiś czas spotykała się z Rudolfem Starzewskim (alter ego Dziennikarza z „Wesela”), prawdopodobnie jej młodzieńczej miłości. Znosiła liczne zdrady i nie odeszła od Tadeusza, który traktował ją wtedy na poły jak gospodynię, na poły jak sekretarkę. Nie może zatem dziwić fakt, że kiedy Zofia, lecząca nerwy i inne dolegliwości w Zakopanem, poznała tam w 1918 roku Stanisława Ignacego Witkiewicza – Witkacego, szalonego członka tamtejszej bohemy, nie potrafiła oprzeć się potężnej indywidualności tego ekscentrycznego artysty. Witkacy podobał się kobietom – był „łobuzem”, zupełnie nie przystającym do epoki, aroganckim i pełnym sprzeczności człowiekiem. Zofia straciła dla niego głowę. Od tej pory widywano ich na koktajlach, spotkaniach, wycieczkach, wystawach. Doprowadziła do tego, że Witkacy zamieszkał u Żeleńskich w Krakowie, przy czym Tadeusz, o dziwo, nie protestował, mimo iż podobno za tym zakopiańskim ekscentrykiem nie przepadał. Nie protestował także, gdy żona zdjęła ze ścian obrazy Stanisława Wyspiańskiego, a powiesiła prace kochanka. Jeden obraz Wyspiańskiego został jednak na ścianie w najznakomitszym pokoju – ten, w którym Zosia, już w ciąży, siedzi z rozpuszczonymi włosami, smutna i rozmarzona. Tadeusz ponoć uwielbiał go najbardziej ze wszystkich portretów małżonki. Po przeprowadzce do Warszawy Witkacy coraz rzadziej bywał na salonach u Żeleńskich, ponieważ zaaranżowano jego małżeństwo z Jadwigą Unrug, wnuczką malarza Juliusza Kossaka, ale do końca życia zostali z Zofią przyjaciółmi. Na początku lat trzydziestych, gdy Tadeusz wraz ze swoją wielką miłością, Ireną Krzywicką, zajęty był działalnością publicystyczno-społeczną, zakładaniem klinik dla kobiet i propagowaniem świadomego macierzyństwa, Zofia związała się z wydawcą Wacławem Czarskim, ale nie opuściła męża. Wspierała go nie tylko słowem, ale przede wszystkim pracą sekretarską i edytorską, choć w głębi duszy cierpiała. Była jednak zbyt dumna, aby okazywać te uczucia publicznie. Po wybuchu wojny Żeleńscy postanowili wyjechać z Warszawy z obawy przed aresztowaniem niepokornego pisarza. 4 września 1939 roku, na stacji kolejowej, miało miejsce ich ostatnie spotkanie. Rozdzielili się – on udał się do Lwowa, do jej siostry Maryny i męża, profesora Uniwersytetu Lwowskiego Jana Greka, ona trafiła do Włodzimierza Wołyńskiego, skąd po długich perypetiach powróciła do Warszawy. Irena Krzywicka wspomina, iż w 1940 skontaktowała się z nią, prosząc o pomoc (ukrywała się przed Niemcami), a ta „przygarnęła” ją do swojego mieszkania na ulicę Smolną. Potwierdza to relacje znajomych pani Żeleńskiej, iż była to kobieta o bardzo dobrym charakterze i wielkoduszna Dopiero po kilku latach Zofia dowiedziała się o losie męża – po zajęciu Lwowa Niemcy wśród wielu innych profesorów, doktorów i naukowców aresztowali jej krewnych oraz Tadeusza, po czym nad ranem 4 lipca 1941 roku zamordowali ich na Wzgórzach Wuleckich. Zofia Żeleńska przeżyła wojnę. Zawsze lojalna i wierna, czuwała nad bogatą spuścizną literacką męża. Zmarła w 1956 roku w wieku 70 lat. Piękna Pani z charakterem Nie miała szczęścia w miłości pierwsza żona Józefa Piłsudskiego, Maria Koplewska primo voto Juszkiewicz, mimo iż uchodziła za niezwykłą piękność. Urodziła się prawdopodobnie w 1865 r.; w wieku 16 lat wyszła za mąż i urodziła córkę Wandę, ale małżeństwo unieważniono, więc gdy w lipcu 1892 roku Piłsudski wrócił z zesłania do Wilna, nie miała zobowiązań. Była już wtedy aktywną działaczką Polskiej Partii Socjalistycznej. Nazywano ją Piękną Panią/Damą i podobno Piłsudski rywalizował o jej przychylność między innymi z Romanem Dmowskim. Był tak zakochany, iż dla wybranki zmienił wyznanie z katolickiego na ewangelicko-augsburskie i poślubił ją w dniu 15 lipca 1899 roku. Małżonkowie zamieszkali w Łodzi, ale ze względu na konspiracyjny charakter działalności często zmieniali miejsca pobytu, aby w końcu osiąść w Krakowie. Aleksandra Piłsudska z córkami Wandą i Jadwigą. (Źródło: Kryzys w idealnym na pozór małżeństwie nastąpił po kilku latach, legenda głosi, iż z winy Marii, która lubiła rauty i spotkania towarzyskie, Józef natomiast do dusz towarzystwa nie należał. Nie do końca to była prawda. W maju 1906 roku Piłsudski poznał młodą działaczkę PPS, Aleksandrę Szczerbińską, z którą szybko się związał. Nie opuścił jeszcze wtedy Marii, która bardzo podupadła na zdrowiu, między innymi z powodu traumy po śmierci córki. Przez jakiś czas Maria musiała znosić to podwójne życie męża, który, przy jej kategorycznym sprzeciwie wobec ewentualnego rozwodu, żył to z nią, to z kochanką. W końcu małżonkowie rozstali się, ale nawet po odzyskaniu niepodległości Piłsudski, nie mając rozwodu, nie zamieszkał z Aleksandrą, choć doczekali się dwóch córek i cała Polska wiedziała o ich romansie. Maria Piłsudska zmarła 19 sierpnia 1921 roku na serce; chorowała przedtem długo. Pochowano ją na Cmentarzu na Rossie w Wilnie. Józef Piłsudski nie przyjechał na jej pogrzeb, w zastępstwie wysłał brata, a już w październiku ożenił się z Aleksandrą, na powrót przechodząc na katolicyzm. Jego cyniczna postawa spotkała się z dużą dezaprobatą opinii publicznej. Zazdrość i medycyna Tragicznym w skutkach okazał się natomiast inny związek Józefa Piłsudskiego, o którym niewiele w zasadzie wiadomo, tak jest tajemniczy i niejasny. Przebywając w 1924 roku z żoną i córkami w sanatorium w Druskiennikach, marszałek pewnego wieczoru zasłabł i wezwano do niego lekarkę – zjawiła się doktor Eugenia Lewicka, kierownik parku klimatycznego, propagatorka zdrowego trybu życia i ruchu na świeżym powietrzu. Od tej pory Piłsudski jeździł do Druskiennik już bez rodziny (żonie nie przypadł tamtejszy klimat) i bardzo dużo przebywał w towarzystwie pięknej lekarki. Prawdopodobnie z jej namowy polecił powołanie w Warszawie Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego/Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, w którym Eugenia została zatrudniona jako pracownik naukowy. Przeniosła się do Warszawy i jej spotkania z Józefem Piłsudskim w wynajętym mieszkaniu na tyłach Belwederu stały się wręcz rytuałem. 15 grudnia 1930 roku wyjechali razem na Maderę, gdzie Eugenię Portugalczycy nazwali „żoną” marszałka. Lewicka wróciła z tej podróży wcześniej niż Piłsudski. Według przekazów, miała zaraz po przybyciu do Warszawy odbyć bardzo zapewne nieprzyjemną rozmowę z Aleksandrą Piłsudską – nie wiadomo, na jaki temat, ale w efekcie po powrocie Piłsudskiego z Madery kontakty marszałka i pani doktor zostały znacząco ograniczone. Józef Piłsudski z Eugenią Lewicką na przechadzce w okolicy Funchalu na Maderze / Źródło: NAC Nic nie zapowiadało tragedii, która nastąpiła kilka miesięcy później. Według znajomych i kolegów z pracy Eugenia nie wyglądała na przygnębioną, snuła plany zawodowe na najbliższe lata, nie okazywała oznak depresji, dlatego szokiem dla wszystkich było, gdy 29 czerwca 1931 roku znaleziono ją nieprzytomną w jej gabinecie w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego. Mimo natychmiastowej pomocy, nie udało się jej uratować – zmarła tego samego dnia w szpitalu. Przyczyną śmierci było zażycie zbyt dużej dawki środka nasennego. Piłsudski pojawił się na kilka minut na jej pogrzebie, po czym odjechał, zostało jednak wiele znakomitych osobistości, jak ówczesny premier Aleksander Prystor czy słynny Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Bardzo uroczysta to była ceremonia, niezupełnie przystająca do pogrzebu skromnej lekarki – prekursorki zdrowego trybu życia. W trójkącie uczuć O niestałości męskiego uczucia boleśnie przekonała się Zofia Chylińska, żona wziętego poety Bolesława Leśmiana. Ta urodzona w 1885 roku w zamożnej rodzinie lekarskiej kobieta była utalentowaną malarką, studiowała w pracowni Wojciecha Gersona, u którego kształcili się tacy artyści jak Leon Wyczółkowski czy Władysław Podkowiński; jako bardzo młoda panienka miała już za sobą pierwszą wystawę. Około 1902 roku wyjechała na studia do Paryża, gdzie wśród tamtejszej bohemy poznała przez ich wspólną kuzynkę, Celinę Sunderland, Bolesława Leśmiana. Uczucie szybko zakwitło i młodzi zamieszkali razem, a następnie w 1905 roku pobrali się w Paryżu. Niewątpliwie stanowili parę pełną przeciwieństw: on – impulsywny choleryk, ona – spokojna i zrównoważona. Małżeństwo wydawało się idealne: najpierw urodziła się jedna córka, potem druga; Bolesław dużo publikował, zyskiwał uznanie, Zofia malowała i wystawiała swoje prace w galeriach, sytuacja finansowa rodziny była całkiem dobra. A jednak… Zofia długo nie dostrzegała, że w życiu jej męża jest druga kobieta, owa wspólna kuzynka, Cecylia (w rzeczywistości ich romans rozpoczął się jeszcze przed poznaniem Chylińskiej przez Bogusława). Może nie chciała tego widzieć, choć widzieli to inni – wszak Cecylia towarzyszyła małżonkom we wspólnych podróżach do Włoch, Szwajcarii i Francji; podczas pierwszej wojny światowej często odwiedzała ich mieszkanie w Warszawie, a później w Łodzi. W małżeństwie Leśmianów zaczęło się źle dziać, tym bardziej gdy poeta za pośrednictwem demonicznej Cecylii poznał lekarkę Teodorę Lebenthal, zwaną Dorą, swoją przyszłą największą miłość i muzę. Stało się to w 1917 roku, podczas wakacji Bolesława w Ilży, rodzinnym majątku Sunderlandów. Zupełnie stracił głowę dla tej pięknej i doskonale wykształconej kobiety, a ona podobno dla niego przeszła na katolicyzm, mając nadzieję na ślub. Romans rozgorzał płomienny, Bolesław słał Dorze erotyczne i namiętne wiersze, ale nie opuścił Zofii – prawdopodobnie nie chciał skandalu, ale też był to dla niego idealny układ – miał i żonę, i kochankę (a raczej kochanki, ponieważ nie przestał romansować z Cecylią), i nie musiał wybierać. Po odzyskaniu niepodległości Leśmianowie wyjechali najpierw do Hrubieszowa, a później do Zamościa, gdzie Bolesław jako urzędnik państwowy objął notariat. Romans poety rozwijał się, rozwijała się też jego kariera. Zofia spełniała się jako żona i matka. Oboje byli jednak bardzo niefrasobliwi i nieprzewidujący, żeby nie powiedzieć: lekkomyślni, jeśli chodzi o sprawy finansowe. Wydawali spore sumy na wyjazdy do sanatoriów w kraju i za granicą, gdyż oboje cierpieli na gruźlicę, podstępną chorobą tamtych czasów. Podobno Zofia wiedziała, że Bolesław ma kolejną kochankę (jako kobieta musiała dostrzec zmianę w zachowaniu męża), ale łudziła się, że nie jest to sprawa poważna. Starsza córka Maria Ludwika wiedziała jednak, co jest grane, i w 1925 roku pokazała matce list od Dory Lebenthal do ojca. Wtedy Zofia wpadła w gniew i zażądała rozwodu. Dramatyczna rodzinna opowieść głosi, iż Bolesław, postawiony pod ścianą, zagroził w samobójstwem. Wobec takiej postawy męża Zofia postanowiła złagodzić stanowisko. Niestety, zamiast docenić wielkoduszność żony, poeta zaczął krążyć między Hrubieszowem a Warszawą, gdzie Dora na salonach przyjmowała ówczesne elity artystyczne; nawet posuwał się do tego, iż grał rolę pana jej domu. Zofia znosiła to upokorzenie, choć wiedziała, że jej małżeństwo de facto nie istnieje. W 1929 roku państwowa inspekcja wykazała ogromny deficyt w kasie notarialnej – okazało się, że zastępca Leśmiana, na którego tenże z bezgraniczną ufnością cedował uprawnienia, sprzeniewierzył bardzo dużą sumę pieniędzy. Leśmianowie musieli zacisnąć pasa, żeby spłacić długi. Podobno Dora postanowiła pomóc ukochanemu i jego rodzinie, sprzedając mieszkanie i majątek w Mławie, ale nie ma na to dowodów. Według rodzinnej legendy Leśmianów było raczej na odwrót: to Zofia dała mężowi rodowy brylant tudzież kolię celem spieniężenia i zapłaty długów, a Bolesław wprawdzie biżuterię sprzedał, ale pieniądze przekazał w całości Dorze, co stało się powodem wyprowadzki Zofii do Łomży. Z powodu ułomności ludzkiej pamięci nie do końca wiadomo, co jest prawdą. Do Warszawy Leśmianowie wrócili w 1935 roku. Mimo różnych przeciwności Zofia pozostała towarzyszką i wsparciem Bolesława Leśmiana do jego śmierci w listopadzie 1937 roku, choć ten nie wyrzekł się swojej muzy Dory i do końca uważał ją za miłość swojego życia. I znowu niesprawdzona legenda głosi, iż Dora nie dopuściła do udziału w kondukcie żałobnym Zofii i jej córek. Nie wiadomo, czy panie pogodziły się; wiadomo natomiast, że gdy ich wspólna kuzynka i dawna kochanka Bolesława Cecylia Sunderland w 1940 roku uciekła z warszawskiego getta, znalazła schronienie w warszawskim mieszkaniu wielkodusznej Zofii. Obie przeżyły wojnę – Cecylia zmarła w 1956 roku w Iłży, Zofia w 1964 na emigracji w Argentynie. Dorze przypadł najbardziej tragiczny los. Po ucieczce z getta trafiła razem z Cecylią do Iłży, a następnie wróciła do Warszawy. Została zatrudniona w szpitalu Św. Ducha, gdzie pracowała do stycznia 1941 roku, kiedy to zaraziła się od pacjentów tyfusem i zmarła, unikając w ten sposób śmierci z rąk Niemców lub wywiezienia do obozu. Wszystkie przedstawione powyżej kobiety zostały w pewnym momencie porzucone lub poniżone przez mężów i kochanków, i musiały spojrzeć prawdzie w oczy: nie były jedynymi miłościami swoich mężczyzn. Trudno powiedzieć, co powodowało, iż mimo wszystko przy nich trwały, lojalne do końca – bezwarunkowe uczucie, obawa przed zmianą statusu materialnego i ostracyzmem społecznym, strach przed samotnością w świecie zdominowanym przez męski punkt widzenia? A może też szczypta złośliwej determinacji, żeby nie dać „tej drugiej” zwyciężyć? Być może wszystko to razem. Nie ulega jednak wątpliwości, że życie tych mężczyzn byłoby zupełnie inne bez ich wsparcia i miłości, a także lojalności i wiary ich wielki talent.
Kto nie zna utworów „Ta ostatnia niedziela” czy „Tango milonga”, śpiewanych przez Mieczysława Fogga? Jeden z artystów, którego kariera rozpoczęła się przed II wojną światową i trwała do lat 80. XX wieku, zmarł 3 września 1990 roku. Słuchaczki kochały go za to, że był szarmancki, elegancki, miły i uprzejmy. Mdlały pod drzwiami jego garderoby i marzyły o romansie z nim. A on? Kochał dwie kobiety. Żonę Irenę i Zofię Szynagiel. Urszula i Tomasz Kujawski: „Mamy za sobą wiele zakrętów, ale na szczęście udało nam się pozbierać” Mieczysław Fogg: początki kariery "Bo to się zwykle tak zaczyna...", śpiewał Mieczysław Fogg. Miał 24 lata, gdy zakochał się w Irenie Jakubowskiej. Był rok 1925. Wiosna. Jego prawnuk Michał Fogg opowiadała w wywiadzie udzielonym w „Pani”: „Pradziadek przygotowywał się nawet do egzaminów i wylądował w kasie Polskich Kolei Państwowych, która mieściła się na rogu ul. Miodowej i Koziej, niedaleko jego domu. Był odpowiedzialny za wysyłanie transportów z różnymi towarami. To tam poznał prababcię Irenkę i wkrótce się z nią ożenił. Na kolei pracował długo, bo nawet jak był już uznanym śpiewakiem, to zarabiał w ten sposób na utrzymanie rodziny”. Cała rodzina wiedziała, że Mieczysław pragnie śpiewać. Sam żartował, że miał pociąg… do śpiewania. Jego tata było kolejarzem i prowadził pociągi nawet do Petersburga i marzył, by syn poszedł w jego ślady i pracował na kolei. Irena Foggowa wiedziała, że dla męża śpiewanie to całe życie. Michał Fogg mówił jeszcze: „Prababcia zawsze go wspierała. Do samego końca. Ona zajmowała się domem i wychowywała syna, a Mieczysław dzięki temu mógł skupić się na karierze. Ja miałem to szczęście, że jako dzieciak załapałem się na emeryturę pradziadka. Co prawda trwała tylko cztery lata, ale spędziliśmy wtedy razem trochę czasu. Z kolei mój ojciec zawsze mówił, że dziadka miał „zaocznego”. Mieczysław ciągle był w trasie, nagrywał kolejne piosenki, udzielał wywiadów. W domu był gościem”. Irena Fogg według słów prawnuka była cicha i spokojna, ale stanowcza. Tak jak jej mąż dobrze ułożona i kulturalna. Zawsze nienagannie ubrana, stosownie do sytuacji. „Pełniła rolę kronikarza twórczości swojego męża. Założyła album z pamiątkami już po jego pierwszym występie i zbierała je aż do lat 60. Wklejała tam każdy wycinek prasowy, każde zdjęcie”. Skoro kariera Mieczysława Fogga trwała dużo dłużej, dlaczego przestała prowadzić tę księgę? Czytaj także: Dwie żony i wiele romansów. Kobiety Czesława Miłosza Fot. Jan Tymiński/PAPfot. Mieczysław Fogg w 1968 roku Podwójne życie Mieczysława Fogga. Kim była jego kochanka, Zofia Szynagiel? Może dlatego, że w latach 60. jej mąż zaczął prowadzić podwójne życie, choć podobno nie wiedziała, że do Szczecina jej mąż jeździ nie tylko do pracy? W książce „Poletko pana Fogga” Dariusz Michalski pisze: „spóźniony jubileusz Mieczysława Fogga w maju 1961 jego siostrzeniec zapamiętał z kilku powodów. Jan Matyjaszkiewcz (wybitny aktor filmowy i teatralny, siostrzeniec Mieczysława Fogga - przyp. aut.): „jak każdy jubileusz, także tamten nie miał końca; w Sali Kongresowej Miecio śpiewał bez opamiętania, publiczność nie wypuszczała go ze sceny, on jej się kłaniał, uśmiechał się tym swoim czarującym uśmiechem, spełniał niemal wszystkie jej życzenia. Kiedy wreszcie kurtyna zapadła, poszedłem za kulisy, ale nie mogłem wuja znaleźć. Wszedłem na scenę, on tam leżał, wokoło tłum zaaferowanych ludzi. Ktoś powiedział, że po koncercie wujek chciał przesunąć fortepian i coś mu w brzuchu pękło, prawdopodobnie ruptura. Zobaczył mnie i kiwnął głową, żebym szedł za nim. Przyjechała karetka, za chwilę byliśmy w szpitalu Dzieciątka Jezus przy Lindleya. Wniesiono Miecia do gabinetu profesora Stefana Wesołowskiego, z którym wuj się przyjaźnił, on zaś przyjaźnił się ze wszystkimi artystami. Kiedy przez chwilę Mietek został sam, dał mi znak, żebym podszedł i się nachylił. Szepnął mi do ucha: - Jasiu, w Szczecinie w Estradzie jest moja kierowniczka. Zawiadom ją. Po chwili: - Nie jest piękna. Ma oszpeconą twarz. Jakby się zawahał, ale powiedział jeszcze: - Nie mów o tym cioci. Dziękuję ci. I dodał: - To żaden romans. Pracujemy razem. Po śmierci Irenki ożenił się z nią. Z tą menadżerką, panią Zofią Szynagiel”. Krystyna Durska mówiła: „O romansie Miecia z panią Zofią najbliższa rodzina nie wiedziała nic a nic, daję na to słowo honoru! Po latach dowiedziałam się, że wiedział o tym Janek i tylko on w to był wtajemniczony, ale najbliżsi? Nam do głowy nie przyszło, że ten kochający, szlachetny, zawsze uważający Miecio, że taki człowiek związał się z inną kobietą! Ale przecież jemu potrzebna była druga osoba, bliska. Kobieta właśnie”. Jan Matyjaszkiewicz, w tej samej książce, mówił też: „kiedy w Szczecinie Miecio pracował w miejscowej Estradzie to był już, wydawało się, schyłek jego życia artystycznego. A przecież dwa tygodnie spędział tam, na koncertach, zaś pół miesiąca był w domu. Przy Irence, która powoli zaczęła odchodzić w krainę psychicznej ułudy (…) Pamiętam moje ostatnie z nią spotkanie, chyba ostatnie, przypadkowe. Idę ulicą Litewską, naprzeciw mnie ciocia: rozpromieniona, jakby czymś podekscytowana, szczęśliwa - zupełnie inna niż zawsze, bo była przecież poważna, surowa, jakby nieobecna. Podeszła do mnie, zaczęła wypytywać - u niej nie było to naturalne. Po chwili ucałowała mnie i odeszła. Wtedy coraz częściej uciekała z domu, w trakcie takich „wypraw” zawsze… radosna… inna… Była już chora psychicznie. Ciężko chora”. Wokół Fogga zawsze kręciło się mnóstwo kobiet. Sugerowano, że miał romans z Mirą Zimińską–Sygietyńską. Oboje twierdzili, że łączy ich tylko przyjaźń. Ale gdy Mieczysław Fogg zmarł, założycielka Mazowsza powiedziała w wywiadzie, że wraz z nim odszedł cały jej świat. „Był ostatnim przedwojennym dżentelmenem. Razem z nim spoczęło w grobie wiele tajemnic… także moich…” Czytaj także: Razem, choć osobno... Historia miłości Wisławy Szymborskiej Fot. Henryk Rosiak/PAPfot. Mieczysław Fogg Ulubieniec kobiet. Związki i romanse Mieczysława Fogga Był uroczy, szarmancki, przystojny. I śpiewał. Ale jak. Niektórzy mówili, że jak inni śpiewają o miłości to tego przyjemnie się słucha, a Foggowi się wierzy. Nic dziwnego, że atencja kobiet była czymś naturalnym. Czy jego żona była na to wszystko gotowa? Nie wiadomo, z wypowiedzi osób, które miały z nią do czynienia wynika, że była skrytą osobą. O Zofii Szynagiel mówiono, że ma najładniejsze nogi w całym Szczecinie. Od Mieczysława Fogga była młodsza o 15 lat. Fogg zakochał się, ale nie potrafił porzucić żony. Przez lata prowadził więc podwójne życie. Dopiero po śmierci żony ożenił się z Zofią. Syn Zofii pracował jako techniczny podczas koncertów. Tak wspominał ojczyma: „powroty do hotelu to była godzina pierwsza, wpół do drugiej. Mama w pokoju hotelowym przygotowywała kanapki. W umywalce ćwiartka wódki chłodziła się pod bieżącą wodą. Mama szła spać, a my z Mieczysławem siadaliśmy do kanapek, otwieraliśmy wódkę, piliśmy, on trochę więcej, ja mniej. I prowadziliśmy rozmowy, które trwały do czwartej nad ranem. Ja się wymądrzałem, on próbował kontrować, nigdy się nie kłóciliśmy. Dużo wiedział, uważałem go za erudytę, dużo przeżył. Nigdy mnie nie strofował, czym budował kolejne stopnie szacunku, jaki mam do niego do dziś”. Zofia zmarła w 2007 roku. Po śmierci męża wyjechała do syna do Goeteborga w Szwecji. Podobno niemal całkowicie pominął ją w testamencie, a ona mimo tego nigdy nie powiedziała o nim nic złego (…) Jeżeli mówi się o prawdziwej miłości, o wielkim zaangażowaniu, nieprawdopodobnym wzajemnym szacunku, co nie wyklucza zgrzytów, o miłości przez wielkie M, to myślę o miłości mojej matki do pana Mieczysława Fogga. To, że mogłem się temu przyglądać, dało mi bardzo wiele dobrej energii” – powiedział Michał Foxenius. Czytaj także: On był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, ona asystentką żony Czesława Miłosza! Musiał się z kobietą zaprzyjaźnić W książce „Poletko pana Fogga” Jan Matyjaszkiewicz mówił jeszcze: „znałem wuja od lat, bardzo dobrze, może najlepiej z całej rodziny, więc oświadczam z całą mocą: on się do flirtów, romansów, zakochań nie nadawał. On z kobietą musiał się zaprzyjaźnić, musieli razem chodzić, rozmawiać, i to długo, ta znajomość musiałaby rozwijać się przez lata - i wtedy… jakieś światełko dla tamtej osoby może by się w jego sercu zaczęło tlić. Ale tak nie było. Zresztą szlabanem była Irenka. I należy rozdzielić w życiu Mietka czas Irenki od tego, co się działo później. Niedługo po naszym spotkaniu na Litewskiej Irenka została odwieziona do zakładu pod Warszawą i tam zmarła”. A Zofia? Anna Janiszewska, córka Zofii Sznagiel–Fogg mówi, że jej matkę i Mieczysława Fogga spotkała wielka miłość. Jak rażenie piorunem. W filmie „Sentymentalny pan” z 1971 roku Mieczysław Fogg powiedział: „Kiedy jestem daleko od domu, przychodzi mi często na myśl, że żona wolałaby chyba, żebym został przy swoim starym zawodzie kasjera kolejowego. Miałbym może mniej emocji w życiu, ale za to byłbym codziennie w domu o czwartej na obiedzie”. Syn Zofii Sznagiel–Fogg Michał Foxenius mówił: „gdzieś z tyłu głowy gromadzone komentarze osób trzecich, ich krytyczne spojrzenia uwagi, pytania. Ja sobie z tego na pewno zdawałem sprawę: że istnieje trójkąt, a nawet trzy trójkąty. Pierwszy - mama, Miecio i ja, czyli wspólne, bardzo szczęśliwe lata. Trójkąt drugi to mama, Miecio i Irena, wrażenie (które wtedy zawsze odrzucałem), że przecież obok miłości jest przecież czyjeś cierpienie, że w Szczecinie jest idylla, ale przez dwa tygodnie każdego miesiąca Fogg jest w Warszawie i tam takiej idylli już nie ma. No i trzeci trójkąt: mama, mój ojciec i ja. I te krzywe spojrzenia zewsząd: jak to? To ona odeszła, zostawiła dzieci i zabrała się z Foggiem w świat? Ale ja to odrzucałem, nie przyjmowałem tego…”. W wywiadzie dla „Pani” Iga Nyc pytała Michała Fogga o romanse pradziadka: „Ta sama Zula (Pogorzelska - mówiła, że „seksiarz z niego żaden”, sugerując, że Fogg nie nadaje się do romansów”. Prawnuk artysty odpowiedział: „tej opinii się trzymajmy. (śmiech)”. Czytaj także: O Jankowskim mówiono: Miecio od Waldorffa. Oficjalnie był ciotecznym bratem albo młodszym kuzynem
Być może nie zorientowałaby się, że jej mąż ma drugi dom, drugą rodzinę, gdyby nie zwróciła uwagi na sierść na jego skarpetkach. A przecież nie mieli psa ani kota... Trzydziestosiedmioletnia Kinga, internistka z Krakowa, dowiedziała się pod koniec lipca. Miała już spakowane walizki, gdy mąż Wiktor, lekarz, lat 48, oznajmił, że nigdzie nie jadą. A mieli jechać do Francji, ich 11-letni syn Miłosz nie mógł się doczekać pierwszej w swoim życiu podróży kamperem. Kinga usłyszała, że to naprawdę pech. Kolega zaniemógł, Wiktor musi go zastąpić. – Pojedziesz z dzieckiem na miesiąc w Tatry, też ładnie – zarządził małżonek. Nawet już wybrał rodzinie hotel z widokiem na Giewont. Owszem, wie, że Kinga po kontuzji po górach chodzić nie może, ale w ośrodku jest spa. A żarcie pycha. Uwierzyła, pojechała. Trzeciego dnia wylądowała z synem z zatruciem na pogotowiu. Wrócili do Krakowa, nie uprzedziła męża o powrocie. Zresztą od dwóch dni nie odbierał telefonu, była pewna, że ma dyżur za dyżurem. Wpadła do szpitala. Jak to go nie ma? Od ponad tygodnia? Skołowaną Kingę złapał przy wyjściu szpitalny dozorca. Coś mówił o rozpasaniu, wcisnął do ręki zwitek z adresem. Nie znała tej okolicy. Przedmieścia. Schludny domek z czerwonym dachem. W ogródku pies i małe dzieci w towarzystwie starszej pani. Dziewczynka i chłopiec. W domu ona, blondynka w lokach, sporo młodsza od Kingi. No i Wiktor. Śmiesznie wyglądał z rozdziawionymi ze zdumienia ustami, z gołym brzuchem w za ciasnych slipach. Wymyślił kłamstwo z kolegą, bo chciał z Kicią, jak ją określał, wreszcie dłużej pobyć. Żyją ze sobą od sześciu lat. Poznali się w szpitalu, Kicia z zawodu jest pielęgniarką. Zakochali się w sobie, dzieci nie planowali – wylicza spokojnie Kinga. Nie wytrzymuje: – Cholera, jak mogłam tyle lat niczego nie zauważyć? Zobacz, dlaczego kobiety w małżeństwie tracą czujność i dlaczego mężczyźnie decydują się na drugie życie: Cały tekst o podwójnym życiu przeczytasz w najnowszym "Newsweeku" bądź w platformie "Newsweek PLUS". Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo Więcej
Dzień dobry... Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało. Ania Ślusarczyk (aniaslu) Zaloguj Zarejestruj Dzisiaj Dzień Ojca i z tej okazji zapraszam cię do wysłuchania rozmowy, której bohaterem jest Patrick Ney. Psycholog, doradca rodzicielski, tata dwóch córeczek, urodzony w Anglii, co w tej historii ma również znaczenie ;) Posłuchaj rozmowy Natomiast o 17:00 zapraszam Cię na live z Agnieszką Hyży - porozmawiamy o rodzicielstwie, macierzyństwie i oczywiście o ojcostwie. O tym co robić z "dobrymi radami". Dołącz reklama Starter tematu aniaslu Rozpoczęty 18 Sierpień 2014 aniaslu Administratorka czyli ja tu rządzę ;) #1 Historia, którą ostatnio usłyszałam podobno wcale nie jest rzadkością, ale zacznijmy od początku. Wyobraź sobie, że jesteś w związku już X lat. Macie dziecko, układa Wam się nieźle, w każdym razie tak ci się wydaje i nagle przychodzi Twój mąż i oświadcza, że zasadniczo to on teraz chce być z inną panią, ale przemyślał sytuację i dla dobra dziecka postanowił, że on będzie spędzać w domu dzień, a nocą, kiedy dziecko zaśnie wyjdzie do tej pani. Ponadto czasem będzie spał z Tobą w łóżku żeby dziecko czuło się komfortowo. Dodatkowo liczy na wspólne obiady, śniadania i uważa, ze to fantastyczny pomysł, bo przecież dziecko spokojnie będzie się rozwijać, sprawy rozwodowe są kosztowne i się ciągną a ty nie zostaniesz porzuconą matką. Wszyscy powinni być szczęśliwi. Brzmi, jak idiotyczny żart, ale to prawda. I co ty na to? Czy zmienia się nam obyczajowość? Jak na takie coś zareagować? Ostatnia edycja: 18 Sierpień 2014 reklama #21 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam reklama #22 Potrafię zrozumieć znudzenie partnerem, ale takie rozwiązanie jest mocno naciągane. Co z małżonką? A może ona woli rozstać się z tym pożal się Boże mężem i także ułożyć sobie życie na nowo? A dziecko? Że niby niczego się nie domyśli? Mówię stanowczo nie takiej kombinacji. Czy to w ogóle może wypalić? Szczerze, to wolałabym pozostać sama z dzieckiem niż żyć w takiej chorej fikcji. #23 Jak dla mnie historia trochę na wyrost i nieco przerysowana a jeżeli się mylę to dla mnie bardzo niedorzeczna. Ok plus dla faceta za szczerość, ale jak dla mnie cała ta sytuacja nie do przyjęcia. Lepiej się rozstać niż żyć razem w takim zakłamaniu..a co dobra dziecka..hmmm dzieci wyczuwają pewne rzeczy..wiec... #24 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam bardzo dobrze napisane ogólnie to brak słów!!! #25 podejrzewam że niejeden facet wpadnie na taki pomysł ale dla mnie kobieta która na to się zgodzi nie ma własnego honoru i widocznie jest ślepa że idzie na taki układ #26 czytam pierwszy wpis, czytam i tak sobie myślę że tylko facet mógłby wpaść na coś takiego... odwróćmy sytuację: kochanie, wiesz po ślubie tyle już lat jesteśmy, przestało mi wystarczać to że "jesteś i już" potrzebuje dreszczyku emocji/zrozumienia/wsparcia/oderwania się od garów i pieluch więc zajmij się dziś dzieciem, wykąp, nakarm, bajkę przeczytaj a ja sobie do kochanka skoczę. Ale spokojnie nie przejmuj się na śniadanie wrócę także omlet z dwóch jajeczek z szyneczką spokojnie możesz tak na wstawić. I zobacz jak cudownie, ja ci głowy nie susze swoimi problemami, nie marudzę o grę wstępną, możesz sobie spokojnie po położeniu dziecia spać piwko wypić, meczyk obejrzeć, po jajcach się podrapać. No i nie martw się kochany bo w co drugą środę miesiąca będę spała z tobą. I zobacz jak będziemy sobie żyć szczęśliwie, dziecie szczęśliwe bo odstresowaną mamusię będzie miało, ty szczęśliwy bo żona zrzędzić przestanie. Układ idealny, czyż nie? nosz kurna... gość17 Gość #27 Dokładnie. Co za ojciec proponuje coś takiego wiedząc, że dziecko dorasta i może obudzić się z lękiem w nocy i nie mieć oparcia w ojcu i zastanawiać się, gdzie Tata poiszedł. Pomijam już wszelkie wzorce, atmosfere, która wpływa na osobowosc dziecka. Po pewnym czasie dowie sie, ze to tylko fikcja a jego obraz pieknej rodzinnej wiezi prysnie, gdy uswiadomi sobie jaka to była gra- przez tyle lat. " A Ty nie bedziesz samotnie wychowującą matką"- nawet po rozstaniu malzonków takich matek nie powinno być, rozwód nie zwalnia z ojca z wychowywania dziecka, z towarzyszenia mu w życiu. Czy lepszy jest taki układ dla dziecka jak zaproponowano- NIE. Nie można wychowywać opierając się na kłamstwie, nie można uczyć miłości klamiąc i pokazując fałszywą miłość. Nawet jeśli jest samotny rodzic stara się On nawiązac taka wiez by pokazać, co to znaczy kochać. Tutaj dziecko nie oitrzymuje tej szansy- nie nauczy sie prawdziwej milosci bop w domu rodzinnym jest zakłaamanie i obojętność. Albo rozstać się w odpowiednim czasie i minimalizując ból dziecka, albo zastanowić czy ten chwilowy rozmans nie zepsuje czegoś o wiele bardziej cennego- co ma fundamenty i prawo, by istnieć. Osobiscie, gdyby maz mi cos takiego powiedzial potraktowałabym to jako podwójny cios niż jakby odszedł. Zapewne sam otrzymałby plaskacza. Współczuje kobietom ( bo mysle, ze takie istnieja), które mają niskie poczucie wartosci, które nie znaja zycia poza swoim mezem i tak boja sie zmiany i tego, ze sobie nie poradza, tak sa jednoczesnie uzaleznione od tej osoby, że sie godzą. Godzą ze strachu a nie wygody. Pozdrawiam Szczerość? No może to i szczerość. Jednak szkoda, że zabrakło szczerości wobec świata. Dla żony sytuacja koszmarna, a że jeszcze wymyślił spanie w jednym łózku, to już niewiarygodna beczelność - zgadzam się tu z kasia-matiy. Co za dzieciak będzie na tyle głupi, że nie zauważy, jak kochający ojczulek się wymyka? Czułości też udawać się nie da. A ciekawe swoją drogą, jak długo kochanka to wytrzyma - takie zawieszenie w powietrzu? Oj, dobrze wymyślił, w ten sposób obie są na jego usługi. #28 Jak dla mnie rozwiązanie sprawy jest proste - pójść do prawnika, złożyć pozew o rozwód i cieszyć się życiem bez takiego "męża" #29 Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić takiej sytuacji,ale jak to mówią zycie potrafi pisać rózne scenariusze Nie wiemy nic o tej kobiecie,ale wydaje mi sie że żadna kobieta która ma poczucie własnej wartości nie zgodziła by sie na taki układ,jest to chora sytuacja..ja bym takiego "Gogusia" pogoniła lotem,to nie jest człowiek do zycia ,bo on jest bez żadnych wartości egoistą taki Piotruś Pan.. reklama #30 Coraz czesciej spotykam się z tego typu histriami, za każdym razem zadaje sobie pytanie gdzie te wartosci ktore mielismy wpajane w dziecinstwie, ludzie stali sie bardzo wygodni, zamiast walczyc o swoje szczescie, wola szukac.. osobiscie znam pare w ukladzie maz, kochanka , żona. Podzial jest taki, że maz zyje z zona od poniedziałku do srody, z kochnką od czwartu do soboty a niedziela jest dla niego. Maż ma dwoje dzieci z zona i jedno dziecko z kochanką, niejednokrotnie żona opiekuje sie dzieckiem kochanki i odwrotnie. Wakacje maz ma dwa razy jeden tydzien z zona jeden tydzien z kochanka. Żona ma przywilej, że mieszka w domu a kochanka na wyjnamowanym mieszkaniu. Ludzie na poziomie. sympatyczni. zapytani kiedys dlaczego tak zyją maz odpowiedział, że dzieki temu są szczęśliwi, że mają czas odpocząc od siebie, pojawia się nutka rywalizacji między kobietami. która lepsza, więc kazda daje z siebie 200% !! Kobiety milczały !! Odniosłam wrażenie, że ndchodzą do nas zwyczaje krajów w ktorych kobieta rodzi się po to aby słyzyc męzczyznie a kobiety swiadomie się na to zgadzają ! Kompletnie nie mam pojecia i nie umiem znalesc wytlumaczenia dlaczego tak się dzieje. do niedawna sama sprawa rozwodu była nie do przyjecia a teraz stała sie czym na porzadku dziennym. Dzeciom rozstanie tłumaczy się innym pogladem na życie, ale czy oni kiedykolwiek starali sie spojrzeć na świat w ten sam sposob ?
„Jestem przyzwyczajona, że biorę to, co chcę. Mężczyzn również” - brzmi kolejna z wypowiedzi. Fot. iStock Kochanki to kobiety, które często postrzegamy jako osoby bez skrupułów. Mowa o przypadkach, gdy w grę wchodzi zajęty mężczyzna. Nieważne, czy jest nim narzeczony, facet żonaty bądź nieżonaty. Myślimy o ich kochankach z niesmakiem i zastanawiamy się, jak mogą wyrządzać krzywdę innym kobietom. „Kobieta kobiecie wilkiem” – ostatnio coraz częściej można usłyszeć to zdanie i doskonale opisuje ono sytuację trójkąta miłosnego. Postanowiłyśmy dowiedzieć się, dlaczego kobiety wiążą się z zajętymi mężczyznami, chociaż w każdej chwili mogą znaleźć faceta bez zobowiązań. Okazuje się, że powodów jest wiele. Na forach internetowych znalazłyśmy mnóstwo wypowiedzi na ten temat. Niektóre z nich są szokujące. „Kiedyś miałam narzeczonego, ale odbiła mi go inna kobieta. Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłam, że już nigdy więcej nie dam się skrzywdzić. Uznałam, że już zawsze będę tylko kochanką. Uwodzę zajętych mężczyzn, a potem porzucam ich. Mam wtedy wrażenie, że odkupuję krzywdę, która kiedyś została mi wyrządzona. Nie znoszę kobiet. Uważam, że większość z nich jest zdolna do wszystkiego. To był kolejny argument przemawiający za tym, aby zawsze chronić się przed rolą ofiary”. „Mój przypadek jest stary jak świat. Zakochałam się i nie wiedziałam, że on ma żonę. Okłamał mnie. Gdy prawda wyszła na jaw, byłam już pod jego wpływem. Nie potrafię z niego zrezygnować, chociaż wiem, że krzywdzę inną kobietę. Nie wiem jeszcze, czy będę próbowała zawalaczyć o to, aby zdegradować tamtą i stać się żoną mojego misia”. Zobacz także: Historia Piotra: „Kilka miesięcy temu miałem zamiar się oświadczyć, a dziś myślę o rozstaniu” Fot. „Uważam, że w życiu zawsze należy myśleć przede wszystkim o sobie. Już nie raz przekonałam się, że nie warto być zbyt dobrą osobą. Prędzej czy później znajdzie się osoba, która zada cios. Dlatego nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że mężczyzna, z którym się spotykam, jest żonaty. Dla mnie jedynym wyjątkiem od reguły, byłaby sytuacja, gdyby on miał dzieci. Ich nie potrafiłabym skrzywdzić. Na szczęście mój partner nie posiada potomstwa, a jego żona w ogóle mnie nie obchodzi”. „Czuję się niezbyt komfortowo z tym, że sypiam z zajętym facetem. On ma dziewczynę, z którą chce się ożenić, ale uważa, że seks to seks. Jego legalna partnerka o niczym nie wie i nigdy nie zgodziłaby się na taki układ. Dlatego wszystko trzymamy w tajemnicy. Mimo wszystko sypiam z nim. Wiem, że jak nie ja, znajdzie sobie inną i jego narzeczona tak czy siak będzie zdradzana. A tak przynajmniej mam świetnego kochanka”. „Mam ogromne wyrzuty sumienia w związku z tym, że jestem kochanką zajętego mężczyzny. Kilka razy próbowałam zakończyć nasz układ, ale nie potrafiłam. Zawsze do niego wracałam. Po prostu kocham go i jestem zbyt słaba”. „Wszystkie kobiety są wredne, więc nie należy się nimi przejmować. Takie jest moje zdanie. Poza tym facet też bierze w tym udział. Jak sam się pcha w moje ramiona, a ja czuję do niego pociąg, dlaczego miałabym się z nim nie związać? Obecny układ bardzo mi odpowiada. Jestem nianią i romansuję z ojcem dziecka, którym się opiekuję. Żona o niczym nie wie i jest okropną zołzą. Mój kochanek sporo mi o niej opowiadał. Dlatego nie mam żadnych wyrzutów sumienia”. Fot. „Jestem przyzwyczajona, że biorę to, co chcę. Mężczyzn również”. „Od prawie 10. lat jestem kochanką żonatego mężczyzny. On prowadzi podwójne życie i jego żona również. Dlatego nie mam wyrzutów sumienia. Nikogo nie krzywdzę. Wygodnie mi w takim układzie i nie mam zamiaru z niego rezygnować”. „Nie lubię tego, że jestem kochanką, ale w sumie nic lepszego już mnie nie czeka. Najlepsze lata młodości poświęciłam mojemu kochankowi. Wiele razy obiecywał, że zostawi dla mnie swoją partnerkę, ale nie zrobił tego, bo łączą ich interesy. Z nią jest dla kasy, a ze mną z miłości”. „Od jakiegoś czasu jestem kochanką pewnego mężczyzny. Teraz wyszło na jaw, że on ma żonę i dziecko! O niczym nie wiedziałam. Mam zamiar to zakończyć, ale obawiam się, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Wtedy i tak będę tą najgorszą, chociaż byłam przekonana, że spotykam się z wolnym facetem. A ja sama jestem ofiarą”. Zobacz także: Historia Szymona: „Kochanka działa mi na nerwy. Chce normalnego związku albo o wszystkim powie mojej żonie!” Fot. „Czy mam wyrzuty sumienia, że jestem kochanką zajętego faceta? Pewnie, że tak, ale już mniejsze niż kiedyś. Obiecywałam sobie wiele razy, że zakończę ten chory układ, ale on zawsze mnie przebłaga. Ma swoje sposoby. Poza tym jego partnerka o niczym nie wie. Skoro nie cierpi to chyba nie muszę się tym tak bardzo przejmować? Oboje z moim kochankiem jesteśmy bardzo ostrożni”. „Jestem kochanką od dwóch lat. Porzuciłam dla mojego kochanka narzeczonego, chociaż wiedziałam, że z nim czeka mnie co najwyżej los kochanki. Kochałam go jednak tak bardzo, że zdecydowałam się na to poświęcenie i na skrzywdzenie innej kobiety. Teraz okazało się, że on miał wiele kochanek i tylko mamił mnie czułymi słówkami. Jego żona dowiedziała się o wszystkim i zrobiła ze mnie oraz z tych innych kochanek podłe zołzy. Chyba będę musiała wyprowadzić się z mojej miejscowości, bo jestem napiętnowana. To będzie dla mnie nauczka na całe życie”. „Zawsze uważałam, że ważne są tylko chwile. Dlatego dałam sie ponieść zakazanemu uczuciu. Jestem kochanką żonetgo od kilku miesięcy. Na początku miałam obiekcje i próbowałam uciekać przed miłością, ale uczucie okazało się silniejsze. O jego żonie staram się nie myśleć...” „W swoim życiu miałam już wielu kochanków. Wszyscy byli zajęci. Specjalnie wybieram właśnie takich, bo nie znoszę innych kobiet. Lubię robić im na złość”. Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia
podwójne życie mąż i kochanek